Z
kociej perspektywy wygląda to inaczej. Taka wielka kość, może i cieszy psa.
Pies ma swoje narzędzia, mocna szczęka, silne zęby. Kot ma szorstki język,
ostre zęby i pazury. W obliczu kości sporej wielkości nie wpadam w psi szał. Ja
Zulus szczerze się dziwię, polizałem, nawet smaczne ale... Trzy godziny
ogryzania kości, absurdalna czynność.
Jednak żyjemy pod jednym dachem,
oddychamy tym samym powietrzem, te same dłonie nas głaszczą i ten sam głos
pieści nasze słuchy. Popatrzę, przyjrzę się, może będę bliżej zrozumienia psiej
natury mojej Jaremki. Jeśli niczego się nie dowiem, to chociaż się przytulę.
Zdziwiony jestem jej zachowaniem, mocno zaskoczony, że tyle czasu poświęca na
użeranie się z gnatkiem. Dla marnej odrobiny mięsa ? Czyż nie lepiej poczekać
na otwarcie lodówki? Poocierać się o nogi i wymiauczeć coś smacznego,
miękkiego, mięsnego? Moja kocia natura nakazuje iść na łatwiznę. Psia kość!
Kość niezrozumienia, nie niezgody. A na
deser szpryca, podobno na coś cierpię. 7 dni zastrzyków, na szczęście w
atmosferze domowej i z ręki karmicielki, wtedy mniej to moją kocią dumę uraża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz